Obudziłam się w jaskini. Przeciągnęłam się i skoczyłam na łapy. Było jeszcze wcześnie. Uznałam, że znajdę coś do jedzenia, a następnie poćwiczę. Wyleciałam z jaskini. Było wcześnie, a już gorąco. Jedna moja myśl i pogoda się zmieniła. Wiał lekki wietrzyk, a słońce przysłoniło się chmurami. Zrobiłam kilka kółek w powietrzu i ruszyłam nad lasem. Zaczęłam wytężać zmysły, by ujrzeć zdobycz, która miała zostać moim śniadaniem. Nagle zauważyłam ruch. Jest! Znalazłam! Z prędkością światła zapikowałam na olbrzymiego łosia, pijącego wodę ze strumienia. Zatopiłam kły w jego karku i zgrabnie wylądowałam. Korzystając z okazji rozdarłam mu szyję. Gryzłam i darłam wyszarpując życie z tego okazałego rogacza. Już po chwili był do połowy zeżarty. Poszłam zaspokoić pragnienie w strumieniu. Uznałam, że czas na trening. Musiałam utrzymywać idealną formę. Biegłam przez las, wzlatywałam w powietrze - na zmianę. Byłam już blisko terenu watahy, gdy wpadłam na jakiegoś wilka.
-Sorry! - rzuciłam i już chciałam odlecieć, ale coś mnie zatrzymało. Przyjrzałam się wilkowi, bo to był basior. I to dość duży. E...widziałam większych. Moje oczy i znamię pod okiem zaczęły przybierać fioletową barwę. Zmieniały one kolor w zależności od nastroju. Teraz były fioletowe, co znaczyło, że jestem poirytowana. On ciągle się na mnie gapił.
-No co?! - warknęłam. On nie spuszczając ze mnie wzroku powoli odpowiedział.
-...
<Jakiś wilk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz